Jest mi bardzo miło, że znalazłyście sie w moim wątku. Zdjęcia postaram się wkleić po południu bo teraz siedzę w pracy

.
Tymczasem przejdę do dnia nr 2 czyli ślubu!!!!!!!
Obudziłam się o 7.00 i rozpoczełam dzień od szybkiego prysznica, śniadanka i kawki. O 9.30 wyruszyłam na podbój kosmetyczki i fryzjerki. Siedziałam tam do 12.00 ale było warto

. W tym czasie mój przyszły odstawił samochód do dekoracji i odebrał kwiatki do butonierek, bransoletkę dla świadkowej no i oczywiscie mój bukiet ślubny.
Panowie kamerzyści (było ich dwóch) i Pani fotograf, zjawili się ok.14.00 więc do tej godzinki już wszyscy musieli być gotowi. No i sie zaczeło...jeden pan kamerzysta towarzyszył mi w jednym pokoju, a drugi z M był w drugim. Pani fotograf latała z jednego miejsca na drugie. Normalnie czułam sie jak gwiazda filmowa

.Przed błogosławieństwem zjechała sie najbliższa rodzina, którą witał zespół muzyczny. Błogosławiństwo troszke mnie rozdygotało, ze wzgledu na mojego tatę (bardzo próbował sie nie popłakać) i mamę M (pierwszy raz powiedziałą do mnie córciu).
No nadeszła ta chwila- wyjazd do koscioła! Zdenerwowałam sie dopiero na miejscu jak zobaczyła, że slubu udzielał nam będzie proboszcz. No i duzo sie nie pomyliłam- warczał na gości że maja schować aparaty, nie pamiętał naszych imion (zapytał mnie czy mam na imię Mirosława- do mikrofonu!!!!!!!!!!!!!!!). No powiem Wam, że miałam juz łzy w oczach. Ale najbardziej mnie wkurzył, jak zwrócił Nam uwage, że nie mamy w kosciele trzymać sie za rękę, a jak tu w takiej sytuacji nie podnosić sie na duchu. Na szczęscie Nasi wspaniali goscie sie zbuntowali i za to zachowanioe nie dali mu nic na tace...hahaha! Jak już wychodziliśmy z koscioła jeden z wujków zaczoł klaskać...myslałam że proboszcz ze skóry wyskoczy. Na szczęście nic juz nie komentował.
Humor poprawili mi znajomi, którzy zjawili sie pod kosciołem i Pani śpiewaczka, która pieknie zaśpiewała nam Ave Maria.
Później ja zwykle życzenia, całuski, kwiatki, prezenty no i zdjęcie grupowe! Czas wyjazdu do restauracji zbliżał sie wielkimi krokami. I tutaj popisali sie nasi kamerzysci...mieli koguta i sygnał policyjny wiec żadne skrzyżowanie nie było nam straszne!W zwartym szyku dojechalismy na salę.
I tu zaczyna się inna opowieść, przyjemniejsza bo wszyscy byli bardzo sympatyczni (przytyk do ksiedza). Wiec moje kochane Forumowiczki c.d.n.