Minął miesiąc, pierwszy miesiąc naszego Małżeństwa... niewiarygodne, jak ten czas leci!
Czy Dzień Ślubu faktycznie okazał się tym najszczęśliwszym, niezapomnianym? Na pewno. Jednak na zawsze chyba będzie naznaczony pewnym faktem... Chociaż, przecież nie stało się nic strasznego, ale jednak... niesmak... czy pozostanie na długo we wspomnieniach? Mam nadzieję, że nie. Zresztą sami przeczytajcie!
Jak przystało na większość relacji ślubnych zacznę od
piątku Do Wieruszowa przyjechaliśmy w czwartek wieczorem, razem z moimi rodzicami i 2 przyjaciółkami (w tym świadkowa). Poczynione zostały plany co do następnego dnia, w którym mieli do nas przyjechać Goście z Mazur i śląska. Sukienka zawisła na wieszaku, co by kości rozprostować. I poszliśmy spać.
W piątek na 12:00 byłam umówiona na pomalowanie paznokci:
Oto efekt:
A po tym, musieliśmy pojechać do Lubczyny przystroić salę:
W międzyczasie pojechaliśmy na 2 spowiedź i wychodząc z kościoła spotkaliśmy naszego... szefa!
Jechał do Warszawy i zahaczył o Wieruszów. Złożył nam życzenia i przeprosił, że nie będzie go na ślubie. To było bardzo miłe z jego strony!
Wieczorem usiadłyśmy nad ulokowaniem gości przy stołach. Dopiero w piątek, bo do końca nie było wiadomo, ile osób będzie ani jakie będzie ustawienie stołów (ehh, te restauracje...). W międzyczasie posprzątaliśmy potłuczone szkło (taka tradycja, którą znam z forum
) i robiłam za przewodnika do Pałacyku w Lubczynie dla mojego brata, który przyjechał prosto z trasy z Rzeszowa. Dlaczego akurat ja prowadziłam auto, za którym jechał mój brat? Byłam jedyna niepijąca w tym dniu, znająca trasę i chętna...
Luzik, przecież to tylko kolejne pół godziny spędzone nie na przygotowaniu się do jutrzejszego dnia, tylko na sprawach mniejszej wagi... grrr! Tzn. mój brat i parę innych rzeczy to wielka waga, ale przyszła panna młoda, to powinna raczej się wyspać przed ślubem, nie? No nic, wyprasowałam jeszcze Marcinowi koszule, a do łóżka położyłam się o 1:15... głośnym szeptem powiedziałam dobranoc czwórce gości i własnemu narzeczonemu, który spał na drugim końcu pokoju, żeby tradycji stało się zadość