ROZDZIAŁ PIERWSZY - czwartek i piątek
Pozwólcie, że trochę przedłużę opowieść ze ślubu i wesela naszego, bowiem jest kilka szczegółów i kilka osób, bez których nie byłoby tak ciekawie. Zaczynam zatem od czwartku. Wtedy Was opuściłam na forum i pognałam odebrać z lotniska Jessicę - koleżankę z Włoch. Dalej odegra ona znaczącą rolę... Nie była zaproszona. Napisała któregoś dnia smsa, czy przyjechać na wesele może. Ach, oczywiście. Czemu miałabym odmiawiać? Miło mi, że są ludzie, którzy poświęcą więcej euro, by dolecieć do odległej Polski.
Tak więc w czwartek wystałam się na Okęciu dobre półtorej godziny (jakoże samolot był spóźniony) po czym odebrałyśmy razem parasol polecony przez Elcik - to w razie deszczu. Zjadłyśmy obiadek, poczekałyśmy na Daniela i brum brum brum, razem z dwoma kuzynami pojechaliśmy do Bielska, dokładniej do wsi o wdzięcznej nazwie Kozy, gdzie dom mój stoi, który zaczynał przybierać wygląd domu weselnego. Mama od kilku dni sprzątała, gotowała i oczekiwała przyjazdu nas, Pary Młodej, i części rodziny, która nocować u nas miała.
Ja nie pochwalałam tego pomysłu. Nie miałam ochoty mieć wokół siebie kilkunastu osób nawijających coś bez przerwy. Wiedziałam, że podejdę do tematu ślubu emocjonalnie, po co miałam się denerwować dodatkowo? Chciałam, żeby nocowali w domu jedynie rodzice Daniela oraz moja chrzestna z mężem i psem. No, ale...
W piątek rano pojechałam na przymiarkę sukni. I... matko boska, za szeroka w biuście! Z boku, pod pachami odstawało mi po ok. 3 cm! Zaczęła się narada. To ja schudłam tak, przyznaję się bez bicia. Niewiele można było zrobić, bo biustonosz wszyty, cała suknia uszyta - każda poprawka wymagałaby dalszych. W końcu z krawcową ustaliłyśmy, że lekko zwęzi, a później, kiedy już ubiorę się w suknię, mama zszyje na mnie ramiączka z tyłu, tak aby podciągnęły ją z przodu.
Następnie spóźniona już pognałam do kosmetyczki na hennę, manicure i pedicure. Wyszłam z głową tak obolałą, że słów brak. Była ze mną Jessica nawijająca non stop po angielsku, a ja jeszcze podtrzymywałam rozmowę z kosmetyczką i fryzjerkami, które znam od lat i wszystkie były przejęte moim ślubem, moją upragnioną stylizacją na ten dzień itd.
Daniel w międzyczasie pojechał z moim tatą kupić owoce do dekoracji stołów, po czym wraz z kuzynami pojechali zawieźć do hotelu Orle Gniazdo (tam odbyło się później wesele) wino, szampana, napoje i owoce.
Popołudniu, ja z obolałą głową, zmęczona już trajkotaniem Jessicy, położyłam się na chwilę zdrzemnąć. Jednak dokładnie w tym momencie musieli zjechać rodzice z bratem Daniela. Ugościłam ich (moi rodzice spali) i pojechałam z Danielem do dentysty na wyczyszczenie zębów. Po zabiegu poszliśmy na chwilę na spacer, żeby mieć te 15 minut dla siebie.
Chwilę później, po naszym powrocie do domu zjechała się reszta towarzystwa czyli moja chrzestna z mężem, psem, kuzynką, kuzynem i jego dziewczyną oraz moja siostra z chłopakiem i ciotką.
Wieczorem jeszcze na mnie spadł transport Jessicy, ciotki i dwóch kuzynów do hotelu. Na początku klnęłam, że to ja muszę zrobić, ale potem okazało się, że w hotelu cisza, spokój i tak miło... Był ze mną Daniel więc jeszcze chwilę posiedzieliśmy, przywitaliśmy tych, którzy już dojechali i wróciliśmy do domu. Była godzina 23.
Czas rozpocząć mini wieczór kawalersko - panieński. Przyjechała moja przyjaciółka, z którą w 1,5 godziny obaliłyśmy prawie całą flaszkę Martini Rosso (dużą butelkę - żeby nie było

) i poszłam z zawrotami głowy lulać nastawiając budzik na godzinę 9 rano.
Zapomniałabym dodać, że nasz dom był już przepięknie przystrojony przez panny z mojej ulicy. Niestety mama zrobiła dość marne fotki, które nie oddają piękna dekoracji. Tu brama przed wejściem:

A tu kwiatki, kokardki i serduszka, które były wzdłuż całego płotu:

ROZDZIAŁ DRUGI - sobota rankiem i południem
Mniej więcej od godziny 6 rano miałam już koszmary senne, ich tematyka powinna być dla Was oczywista. W efekcie o 7.30, zamiast spać, wylegiwałam się w wannie.
Na godzinę 10 pojechałam z siostrą do fryzjera. Tam Agnieszka, fryzjerka moja, zrobiła mi fryzurkę, a Ola, kosmetyczka, makijaż. Wesoło było. Zwłaszcza przy makijażu. Wszystkie dziewczyny z salonu wiedziały, że chciałam stylizację na laat 40/50-te. I wszystkie 5 zaangażowały się w pomoc, doping (jedna przez drugą) i obserwowały całą robotę od początku. Makijażystka Ola, aż skupić się nie mogą rysując mi kreskę na powiece, bo pozostałe 4 stały nieruchomo i się wpatrywały zaciskając kciuki, a ja biedna leżąc starałam się nie ruszać, ale w brzuchu mi bulgotało, raz po raz z nerwów, a czasem ze śmiechu, z obserwujących dziewczyn oczywiście.
Na szczęście, wszystko się udało.
Potem razem z Agnieszką pojechałyśmy do domu (Aga jest moją sąsiadką).
Jeszcze zanim się ubraliśmy, przyjęliśmy kilka prezentów, a potem błogosławieństwo, którego treść wygłosiła babcia Daniela. Ciężko było mi się nie popłakać. To takie wzruszające!
A jeszcze bardziej łzy mi płynęły, kiedy ciocia dała mi kartkę z życzeniami dla nas podpisaną przez moją babcię, która leży w szpitalu. Ma Alzheimera i już wogóle się nie porusza o własnych siłach. Podpisy były dwa: jeden zupełnie nieczytelny, a drugi jak za dawnych lat... Tuż przed wyjazdem cioci do nas, babcia czuła się świetnie.
Ubrać się poszłam ok. godziny 15.15. Daniela ubierali rodzice w pokoju gościnnym, a mnie na drugim końcu domu moja mama.
Wyszliśmy równiutko... Ja zobaczyłam go pierwsza. Zatrzymałam się... On się obrócił niewiedząc, że patrzę na Niego. Czując moją obecność, ale niewiadomo skąd. Ujrzał mnie niespodziewanie i zaniemówił.

Zleciała się reszta gości będących w domu - zdjęcia, westchnienia, uśmiech. Ja niewiele pamiętam. Zeszliśmy do auta stawić czoła bramkom na drodze.

cdn...