Niby trochę czasu minęło, ale wspomnienia nadal świeże. Sukienkę znalazłam jakoś bez problemu - prostą, klasyczną, elegancką. Chciałam, żeby druhny były w pastelowych kolorach i na szczęście się udało - trzy miały kremowe sukienki z pistacjowymi przepaskami, a trzy pozostałe na odwrót - pistacjowe sukienki z kremowym przepaskami. Bukiet był przepiękny, udało się znaleźć kwiaty, które tak pięknie pasowały do kolorystyki którą wybrałam! Pokusiłam się nawet o jednego tulipana w nim, tak na szczęście, bo tulipany to moje ukochane kwiaty.
Jeszcze na długo przed ślubem zastanawiałam się gdzie urządzić wesele. . . W zasadzie tylko z tym miałam problem (no nie licząc makijażystki, ale to inna historia). Jak liczyłam, to tak ze 100 gości wychodziło. W końcu zrobiłam sobie listę miejsc, które najbardziej mi się spodobały. Strasznie było dla mnie ważne, żeby znaleźć miejsce, które będzie ładne. Wiecie, jak patrzyłam na dziesiątą z kolei restaurację w stylu PRL i z ceratami, to już się pode mną nogi uginały. Ja jestem estetką i naprawdę nie wyobrażałabym sobie jakiś odrapanych krzeseł przewiązanych szarfami, albo czegoś podobnego.
W końcu, w końcu!, udało się - Pałac Brzezina to było dokładnie to, czego szukałam. Żebyście to tylko widzieli! Podjechałam z mężem kremową Corvettą, a na miejscu czekały na nas pięknie zastawione stoły. Z tego, jak to tam ułożyli, mogłabym spokojnie martwą naturę malować, gdyby nie to, że byłam zajęta weselem.
No i ten park dookoła - na moment "uciekliśmy" z Jackiem do niego. . . . Czułam się trochę jak uczniak, chowający się przed rodzicami.
To był chyba najbardziej romantyczny moment tamtego wieczoru. . .
No, trochę się rozpisałam. . . Może jak potem jeszcze sobie przypomnę coś wartego opisania to tutaj dodam pod spodem.
A jakby co - pytajcie, chętnie odpowiem na pytania, jeśli jakieś będą!