Witam serdecznie po długiej sielankowej przerwie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Czas zabrać się za relację z mojego najcudowniejszego dnia w życiu:)
Otóż wesoło było już w piątek, gdy po ciężkim dniu załatwiania i dopinania na ostatni guzik ostatnich spraw weselnych, zaczęłyśmy stroić z mamą klatkę.
Oczywiście było dużo rąk do pomocy, bo niektórzy już zjechali do mnie w piątek. Narobiliśmy tyle hałasu na klatce, że do strojenia dołączyli się sąsiedzi i polała się weselna, jakże mogło być inaczej:)
Słuchajcie klatka wyszła przepięknie a chciałam zaznaczyć, że mieszkam na 4 piętrze i była wystrojona do samego dołu. Pięknie poprostu pięknie. Zresztą zobaczycie na zdjęciach.
Położyłam się spać około 1.00 w nocy, myślałam że nie zasnę ale padłam strasznie szybko i wyspałam się jak małe dziecko, a oczy otworzyłam już o 6.30 rano.
Słuchajcie byłam taka głodna, że aż zdziwiona, bo raczej nie jem nic w momentach stresu.
Potem się zaczęło. Dopadł mnie stres o fryzurę, bo z próbnej byłam bardzo niezadowolona..
Na 10 rano ruszyłam do fryzjera. W między czasie kosmetyczka uczyniła piękno z moich oczu, Makijaż wyszedł naprawdę cudnie. Bardzo delikatnie, ale był widoczny.
No i fryzura, zupełnie inna niż na próbnej i bardzo ładna, delikatna i podobna jak czeszę się na co dzień.
Uśmiechnięta od ucha do ucha z kwiatem we włosach popędziłam do samochodu i do domku. W domu wszystkie już wyszykowane, a była gdzieś 13.30. Śmiać mi się chciało, bo wszyscy na szybkiego się szykowali żeby Madzia miała wszędzie dostęp bez kolejek, moja mama ustawiła wszystkich i chodzili jak zegarki, a ja miałam z tego kupe śmiechu.
O 14.30 zaczęłam się ubierać, bo o 15 miał być kamerzysta.
I tu nerwówka słuchajcie za luźna halka, kurczę przywiozłam ją w poniedziałek a sobotę już leciała z tyłka. Po prostu jeszcze schudłam w tym ostatnim tygodniu, masakra.
Całe szczęście sukienka była dobra. I zaczął się mój stres, słuchajcie to był mój najgorszy moment, gdy czekałam na Marcina. Było mi słabo, duszno i myślałam, że oszaleję przez to czekanie. Mama biegała po wodę, otwierała okna, komedia:) heheh.
I w końcu nadszedł ten moment. Usłyszałam grajka przed drzwiami i wszedł mój Marcinek. Minę miał niesamowitą, był bardzo zaskoczony moim wyglądem i nawet leciutko się wzruszył.
W tym momencie moje zdenerwowanie opadało zupełnie, słuchajcie beż żadnego stresu przyjęliśmy błogosławieństwo, oczywiście z drugiej strony stres był olbrzymi, ale nie płakali.
A teraz uwaga, trzeba już wychodzić z domu i Madzia zadała pytanie Marcinowi, czy świadek ma obrączki. Słuchajcie miny mówiły same za siebie. Zostały w domu na ławie.
Świadek zapomniał. Trochę się przedłużyło to schodzenie po schodach i świadek zdążył Bogu dzięki. Ale stres ciągle towarzyszył.
Sąsiedzi odstawili tak bramę, że byłam w szoku, postarali się naprawdę, że aż miło na sercu.
Już pod klatką dziewczynki sypały przed nami kwiatki jak to pięknie wyglądało, a my się czuliśmy jak para książęca. Podreptaliśmy do naszego pięknego auta i pojechaliśmy do Kościółka.
I tutaj słuchajcie ja zero stresu, byłam tak zadowolona i szczęśliwa, że całe zdenerwowanie po prostu gdzieś spłynęło. Marcin troszkę był zdenerwowany, ale też szybko mu przeszło.
Do ołtarza prowadził mnie tatko, a przed nami niosła obrączki Marcina chrześniaczka Martynka.
I tu doznałam szoku, na wejście zagrali głośno trębacze, to była niespodzianka od moich rodziców. Ale oni pięknie grali. Nie potrafię tego opisać, co działo się w moim sercu.
Ksiądz bardzo pięknie mówił, jego kazanie było takie dogłębne i piękne. Przysięga ponoć wyszła też pięknie, Najważniejsze, że nie było pomyłki i mówiliśmy ją z wielką swobodą.
A potem piękne wyjście i znowu zadęli trębacze:) Posypały się kwiaty, ryż i wypuściliśmy balony do nieba. Cudnie to wszystko wyglądało a my czuliśmy się jak w raju.
I tu kolejna mała wpadka. Po życzeniach chcieliśmy od razu pojechać na cmentarz do Marcina taty i kazaliśmy wszystkim poczekać i pomału się zbierać, w drodze powrotnej mieliśmy zabrać naszych świadków, a my po prostu o nich zapomnieliśmy i pojechaliśmy sami, jeszcze im pomachaliśmy jak stali pod kościołem. Hehe. Nie wiem, czemu tak wyszło, ale chyba się nie dogadaliśmy. Zadowoleni młodzi małżonkowie sami jechali piękną furą na czele całego orszaku, którym podążyli do motelu na wesele. Ale było cudnie.
Tutaj przywitanie chlebem i solą, na rączki, na salę i pierwsze toasty, pierwsze gorzko, gorzko.
I obiadek, ojej, jaka ja głodna byłam. Marcin też, ale cały czas w głowie miał pierwszy taniec. Tym się najbardziej stresował biedaczek, A poszło nam całkiem nieźle. Bynajmniej wszystkim się podobało.
Po pierwszym tańcu moja suknia już była szyta, bo niestety z tą długością nie nadawała się do tańców i cały czas ktoś mi przydeptywał.Ale przyjaciółki się sprawiły szybciutko załatwiły igłę nitkę i podczepiły mi kawał tiulu.
Słuchajcie zabawa była niesamowita. Wszyscy byli zadowoleni my też. Dostaliśmy piękną niespodziankę od naszego kamerzysty. W połowie wesela zwołał wszystkich na środek sali i wyciągnął projektor. Puścił dla wszystkich naszą sesję przedślubną i krótki nasz wywiad, jak się poznaliśmy gdzie i kilka innych fajnych rzeczy. Babcie były strasznie wzruszone. A my zaskoczeni, bo myśleliśmy, że zobaczymy to dopiero na płycie ze ślubu. Pięknie mu to wyszło.
Weselelisko trwało do 5.30 i oczywiście o 14 zaczęły się poprawiny. Poprawiny były niesamowite. Nie będę już opisywać, bo będą zdjęcia. Ja z poprawin do pokoju trafiłam około1.00 i już o 9 rano jechaliśmy na sesję z fotografem. Pogoda całe szczęście dopisała przez wszystkie trzy dni.
Po sesji do domciu szybkie pakowanko i wyjazd do Warszawy. W Warszawie byliśmy o 2 w nocy króciutki sen u przyjaciół i 7.00 pobudka i na lotnisko.
Poprostu taki maraton, że szok. Ale daliśmy rade.
W Egipcie wylądowaliśmy o 14.30 i zaczęła się nowa bajka. Po prostu raj na ziemi. Szkoda że tylko 1 tydzień ale warto było. Zdjęcia też będą.
Polecam wszystkim ślub, wesele i zaraz po- miodowy tydzień:)
Życzymy miłego czytania i oglądania i czekamy na opinie.
Pozdrawiamy
Madzia i Marcin Brzezińscy