Pękam, kobiety. Wczoraj leżałam obok ukochanego i myslałam o slubie, który już za 5 dni i nagle poczułam nieprzyjemne walenie serca i uczucie paniki. Pierwszy raz cos takiego mi się zdarzyło. Włosy mi się zjezyły na myśl o nadchodzącej sobocie!! Od ponad pół roku nie ma dnia, żebym nie myślała o ślubie, nie ma tygodnia, żebym czegos związanego ze ślubem nie załatwiała. Aż tu nagle zbliża się "rozwiązanie" i zaczynam się bać.
Jedyne, czego jestem pewna, to to, że chcę zostać żoną Pawła.
Ale boję się, jak przeżyję ten dzień. Obawiam sie upału i że się ugotuję w sukni! Obawiam się, czy gościom się spodoba na weselu. Nie wiem, jak udźwignę rolę bycia w centrum zainteresowania przez tyle godzin. Nie wiem, jak pokroję tort! Nie wiem, jak uda nam się zatańczyć pierwszy taniec!
Po prostu czuję się zestresowana na maxa!
Dobrze, że w piątek nocuje u mnie moja świadkowa (hehe... najpierw musi wrócić z Niemiec) bo chyba sama bym nie wyrobiła. Boję się nawet tego, że nie będę mogła zasnąć, w związku z czym będę fatalnie wygladała i fatalnie się czuła w dzień ślubu. A potem, że nie dam rady wysiedziec całego wesela.
Najchętniej odowłałabym całe wesele i poprzestała tylko na ślubie. Albo przesuwała wesele o dwa tygodnie... o dwa tygodnie.... o dwa tygodnie itd...
Mam takie uczucie, jakby w sobotę miała być premiera spektaklu ze mną w roli głównej, a ja nie miałam ani jednej próby