Piątek…
Dzień przed ślubem zebraliśmy się pod domem - ja, rodzice, brat i najbliżsi sąsiedzi.
Wszyscy zrobili mi prześliczną koronę
Noc przespałam bez zarzutów
Sobota….
W dzień ślubu oczywiście wszystko w biegu. Fryzjer, kosmetyczka. Gdy wróciliśmy do domku goście (przyjezdni) właśnie się zjechali. Tu trzeba się szykować, a tu tłum ludzi w domu
Ale wszyscy byli wyrozumiali i starali się nie robić zbędnych problemów. Także poszło ładnie. Goście pojechali busami do kościoła.
Przyjechali kamerzystka i fotograf na „przygotówki”. A potem mój przyszły małżonek z rodzicami i świadkową.
No i oczywiście odbyło się błogosławieństwo (którego w zasadzie od początku nie chciałam) ale nie było tak źle. Byliśmy my, rodzice, świadkowie, kamerzystka i fotograf (…a i jeszcze sąsiad też z aparatem). Oczywiście łzy, wzruszenie - Tatusiowie wcale nie są tacy twardzi.
I wyjazd do kościoła...
Mieliśmy 8 metrowego Lincolna więc zmieściliśmy się z rodzicami i świadkami. Szczerze polecam takie rozwiązanie - dużo milej się jedzie w takim gronie…
Ceremonia…
Oj … było cudownie. Wszyscy goście czekali już w kościele. Mój przyszły mąż w otoczeniu świadków poszli do ołtarza, po chwili na ołtarz wszedł ksiądz i w tym samym momencie Tata poprowadził mnie…. To był bardzo wzruszający moment, ledwo udawało mi się wstrzymywać łzy. Gdy szliśmy tak wzdłuż kościoła do ołtarza grał nam obój - przepiękną melodię Ennio Morricone „ the Mission” Gabriel’s oboe [możecie ją posłuchać nawet na youtube].
Ksiądz bardzo miło nas przywitał, a co najważniejsze potraktował bardzo indywidualnie (nie odbębnił jak kolejny ślub), a w kazaniu nawiązał właśnie do tej melodii. Przepięknie poprowadził ceremonię. A po wypowiedzianej przysiędze pozwolił abyśmy ją uwieńczyli pocałunkiem Po ceremonii podziękował za oprawę, za gości
Cieszę się, że mam to wszystko nagrane…
Koleżanki w pracy do tej pory mi chwalą jaka piękna to była ceremonia. A najbardziej pamiętają ten moment gdy prowadził mnie do ołtarza Tata i tą melodię…. Ja na samo wspomnienie mam łzy w oczach…