Troszkę trwało ale zabieram się za opisywanie szalonego tygodnia z kawałkiem przed samym ślubem. Ta z dziewczyn, która już po ślubie wie co mam na myśli, ta która przed przekona się sama, że urlop przed ślubem to bardzo dobry pomysł. Ja niestety takowego nie posiadałam bo wolne dni trzymałam na podróż poślubną, którą zaplanowaliśmy zaraz po.
Ale może zacznę od 8.10. kiedy właśnie będąc u fryzjera na pasemkach poczułam, że zaczyna mnie boleć gardło i jakoś tak czuję się zmęczona, zziębnięta…. A fryzjerka opowiada, że ktoś tam u niej w rodzinie strasznie chory. Myślę sobie, żeby tylko na mnie nie przeszło. Pierwsze kroki po wyjściu od fryzjera skierowałam do apteki po ratunek i nadzieję, że jednak zwalczę potwora w zarodku i będzie ok. Niestety…. W piątek gorączka i cała reszta, ale przecież nie mogę iść na zwolnienie!!! Pojechałam rano do pracy, ale zostałam wygoniona do lekarza, który wystawił zwolnienie do wtorku, a w sobotę wieczór panieński…:(.
Bijąc się z myślami czy powinnam pójść i walcząc intensywnie z chorobą jakoś udało mnie się postawić na nogi i … to był najlepszy wieczór panieński jaki mogłam sobie wymarzyć….
Świadkowa i dziewczyny przeszły same siebie, impreza była boska. A ja po niej …. Straciłam głos.
Walka z chorobą do wtorku nie przynosiła rezultatu. Jadąc do lekarza wpadliśmy w poślizg i rozwaliliśmy samochód, na szczęście szybko udało się go naprawić, a ja dalej na zwolnieniu nie mówiąc ani słowa…. Wszystkie sprawy na głowie Szymka, ja w domku siedzę i się denerwuję, że go nie ma, że sam musi wszystko załatwiać, dogrywać, żeby tylko o czymś nie zapomniał….. Na szczęście mój mężczyzna sprawdził się doskonale, zorganizował wszystko tak, aby jak najmniej mnie denerwować….. . Ja w domku siedziałam i robiłam podziękowania dla gości i dokańczałam dekoracje samochodu, którą wymyśliłam i chciałam zrobić sama. Co też było głupim pomysłem, ale jakoś się udało się to zrealizować.
Piątek przed ślubem to właściwie pamiętam tylko, że pojechałam z Szymkiem kupić płaszcz, bo pogoda była okropna. Czekała nas wieczorem spowiedź przedślubna, do której to czekaliśmy mnóstwo czasu, jakby nagle wszyscy wierni zapragnęli oczyścić sumienia…. A tu jeszcze trzeba zawieźć wódkę i resztę rzeczy na salę do Lubieszyna. Po całym dniu, i załatwieniu wszystkiego, znaleźliśmy jeszcze chwilkę dla siebie, pogadaliśmy na spokojnie i Szymon ruszył do swojego domku na ostatnią noc spędzoną jako narzeczony….
Ja o godzinie 24 stwierdziłam jeszcze, że muszę wyprasować suknię ślubną… No i wyprasowałam (wariatka) i poszłam w końcu spać, bez żadnego zdenerwowania, stresu, pewna, że już nic nie może nam popsuć tego dnia…