Postanowiłam otwórzyć nasz wątek by móc pisać o naszym synku, jak rosnie, rozwija się, zdobywa nowe umiejętności.
Tutaj był jeszcze w brzuszku tydzien przed przed porodem a dzien przed wyznaczonym terminem, co prawda małemu się nie śpieszyło na
świat, dobrze mu było w mamusinym brzuszku
Alex przyszedł na świat 7 lipca 2009 r, o godz.14.40, wazył 3280, mierzył 54cm
Jeżeli chodzi o sam poród to trafiłam do szpitala w niedziele 5 lipca z podejrzeniem sączących się wód płodowych (bylo juz 5 dni po terminie), z mężem postanowilismy nic nikomu nie mówić żeby nie robic paniki, i pojechaliśmy do szpitala sprawdzić czy to faktycznie to.
Nie brałam nawet ze sobą torby bo została u mojej mamy w domu, w sumie to bylismy pewnie że nawet nie zostawią mnie w szpitalu, i jakze się myliłam gdy się dowiedzieli że jestem tyle dni po terminie odrazu mnie przyjeli (ale byłam zła,bo nie byłam na to przygotowana).
Zawsze marzyłam o tym że skurcze złapia mnie w nocy,obudzę męza że się zaczyna i pojedziemy autem przez czerwone światła pedząc, no ale coż......
Tak więc pani pielegniarka kazała mężowi przywiesc moją torbę, ja przez ten czas wypelnialam papierki (mąż zdąrzył mi wszystko przywiesc a ja nadal je wypelniałam), pozniej przyszedł lekarz,bardzo fajny miły starszy pan, zbadał mnie i kazał pielęgniarkom zrobic test na wyciek wód. Test zrobiły ale same nie wiedziały jak go odczytać .....
Kazały wskoczyć w koszulę i wskazały mi mój pokój. Ja pierwszy raz w szpitalu, ahhh jakże wtedy sie bałam.
W pokoju miałam dwie fajne kolezanki, dostało mi sie srodkowe łózko (dziewczyny śmiały się że przed chwilą laska z tego łózka poszła rodzić a tyle co ją przywiezli że to takie szczesliwe łóżko).
Poniedzialek zleciał mi szybko, odwiedził mnie mąz, pozniej mama z siostrą (oczywiście siostra obiecała że mi przyniesie laptopa i zapomniała a w szpitalu nudy, i pamietam jak dzis mówi do mnie "jutro ci przyniosę" a ja jej na to jutro to ja idę rodzić
Jeszcze mi zdąrzyła zrobić manicure i peniciur bo ja juz nie dałam rady sie nawet schylic, popuchłam na końcówce strasznie.
Lekarz wezwał mnie na badanie,miałam usg i zapytał sie czy zgadzam sie na lewatywe (no coż głupio mi było powiedziec ze nie), dziewczyny z pokoju mnie nastraszyły, no ale cóz powedrowałam i co i nie taki straszy diabeł jak go piszą, dałam radę
W nocy czulam sie jakos tak dziwnie wstałam z łózka żeby sobie pochodzic, byłam jakas taka niespokojna. Ale po godzinie wszytsko ucichło i poszłam grzecznie spać.
Rano jak co dzien wizyta lekarzy,a mnie coś zaczyna chwytac,mówie o tym, wiec postanowili zrobić mi KTG, i co i dupa KTG wykazywały słabe skurcze, hmmm ale ja je czuje, dosłownie czulam sie jak przed @ (a mialam zawsze bolesne,rzyganko,mdlałam),no coż mysle sobie trudno poczekamy. Mój lekarz prowadzący ciąże stwierdził że jeszcze dzis nie urodzę (ale bylam na niego zła, bo ja wiedziałam ze to juz za chwile), a on miał tylko dyżur do 12.
Postanowiłam że przechodze ten ból, och co ja tam na sali wyrabiałam, jaja były nieziemskie,w między czasie odwiedził nas ksiądz który pytając mnie czy chce sie wyspowiadać w odpowiedzi usłyszał że "nie bo ja dzis jeszcze nagrzesze"
Po godzinie lezenia stwierdzilam ze ja musze isc rodzic,polozna zawołała mnie do lekarza, te zbadając mnie stwierdził 3 cm rozwarcia, stwierdził idziemy rodzić (trafiłam na tego lekarza co przy przyjęciu,kolega mojego lekarza).
No więc zabrałam swoje manatki i idziemy tak długim korytarzem,pielęgniarki sie smiały ze to nie możliwe ze ja zaraz będę rodzić, bo jak z takim usmiechem na twarzy można rodzić.
Podłączyli KTG skurcze są ale nie jakies nie wiadomo jakie, ale za to cos z cisnieniem jest nie tak i to moim (bardzo wysokie) az sie lekarz przestraszył, ja sie tym nie przejmowałam tylko ładnie poprosiłam o miseczkę
Jak juz skonczyłam rzyganko, lekarz kazał mi isc pod prysznic, i mowi do mnie zrobimy jeszcze lewatywe, a ja mu na to ale ja wczoraj mialam, a on to nic.
Hmmmm no to idę, przed tym zbadał mnie (na korytarzu stoi mój przerazony mąż, na co lekarz stwierdza, jest sala rodzinna czy idziemy, ale ja stwierdziłam że nie,dam radę sama, czego teraz żałuje ale to pozniej opisze.
Po zbadaniu mnie lekarz stwierdza 5 cm rozwarcia, leawtywy nie robimy, pod prysznic i idziemy rodzić. Alez się ucieszyłam
Pod prysznicem znowu rzyganko
Poskakałam sobie troche na piłce, wskoczyłam na łózko i słysze 7 cm
I co i najgorsza chwila w tym całym porodzie godz 14 zmiana lekarzy i polożnych, trafiłam na tak ochydne położne,że nawet wody mi nie chciały podać, stwierdziły że jak urodze to sama sobie wezme. Pamietam jaka byłam zła na siebie że jestem taka bezbronna.
Ale sie nie dałam, skurcze są, ale bardzo krótkie, twierdzą ze tak to ja nie urodze.
Podaja oxy, nadal nic mi to nie pomaga. Zawziełam się i pchałam sama własnymi siłami.
I tak własnie o 14.40 ,po 2,5 godz spędzonych na porodówce urodził sie mój synek.
Pamietam jak dzis jak mi go połozyli na brzuchu a raczej na piersiach a on tymi swoimi duzymi oczkami patrzył na mnie to była najpiękniejsza chwila w moim życiu.
Zabrali go na bok stwierdzili 8 p, był owinięty dwa razy pępowiną (jak rodziłam,czułam że juz nie mam wód a on nadal sie tam w brzuchu wiercił)
Mnie w tym czasie zszyli,oczywiscie ordynator uchodzi u nas za strasznie hamskiego człowieka i taki niestety jest, nic delikatnosci i z calego tego porodu najbardziej zapamietałam własnie bolesne szycie. Miałam znieczulenie ale mówiąc mu ze ja to czuje ze ono na mnie nie dziala miał to gdzieś....
Wpuścili męza, mi podłączyli kroplówkę, dali malenstwo i juz mi nic do szczęscia nie było potrzebne, siedzielismy tak i patrzylismy na siebie.
W pewnym momencie zadzwonil telefon odebrała jedna z tych wstrętnych polożnych (dzwonil mój lekarz dowiedział sie ze rodziłam), polozna odrazu zapytałam mojego męza kim on dla nas jest, mąz odparł "znajomym" i od tamtej chwili była taka "milutka" ahhhh jak załowałam że wczesniej nie zadzwonił.
Przewiezli nas do sali,zabrali maluszka i mieli przyniesc go za chwile no ale okazało sie że miał problemy z oddychaniem i trafił do inkubatorka.
I tak spędził 3 dni w inkubatorku, dostał jeszcze zółtaczki, pozniej ja sie rozchorowalam ( na sali porodowej bylo ono otwarte i sie przeziębilam) i tak nam zeszło ponad dwa tygodnie w szpitalu.
Ale od chwili kiedy wyszlismy ze szpitala jestem najszczęsliwszą mama na świecie, patrząc jak mój synek rosnie każdego dnia kocham go bardziej.