No to zaczynam relacjonować
Piątku prawie wcale nie pamietam. U manikiurzystki siedzialam 3 godziny a potem zaczela sie bieganina- kupienie róż do rożków do rzucania przed kościołem, spowiedź, strojenie kościoła razem z księdzem i wiele innych spraw... Na koniec dnia bylam juz tak zmeczona, ze ryczalam. jeszcze do tego mój T. mnie strasznie wnerwił i czara goryczy się przelała. Wogóle tego dnia wszystko i wszyscy mnie denerwowali. Do poduszki zamiast cieszyć się perspektywą następnego dnia, ryczałam jak głupia. byłam załamana i zastanawiałam się nad sensem tego ślubu...
A tu efekt pracy manikiurzystki:
Za to sobota od samego początku była super. Do fryzjerki byłam umówiona na 10 więc wstałam wcześniej i pojechałam do T. (on spał już w naszym mieszkanku). Zgodnie z moimi przewidywaniami, moje kochanie miało nizłego kaca. Poprzedniego wieczoru odwiedził go jego świadek i odbył się minikawalerski...
Co prawda z jednej strony byłam na T. zła, ale z drugiej w sumie się cieszyłam, bo się wyluzował i nareszcie miał dobry humor.
Przetańczyliśmy nasz pierwszy taniec, poćwiczyliśmy też inne tańce (te których nas uczono na lekcjach) i w doskonałym nastroju pojechałam do fryzjerki. Tam już były moja mama i babcia. Razem z malowaniem (bo wizażystka malowała mnie na miejscu) wszystko zajęło niewiele ponad dwie godziny.
Potem pojechałam po brata i jego dziewczynę, bo to oni mieli robić za fotografów przy ubieraniu i błogosławieństwie (ten profesjonalny i kamerzysta mieli być dopiero od wyjścia z domu).
Jak tylko przyjechała moja świadkowa, zaczęło się ubieranie...
Tutaj butki na parapecie
a tu w trakcie ubierania
Tam w środku gdzieś jestem ja:
Cycki trzeba dobrze ułożyć
Te gumy były zabójcze...
Biżuteria...
Podwiązka...
Welon...
I gotowe...
c.d.n.