siadłam do pisania
Zacznę od momentu na którym skończyłam odliczanko... tak więc kontynuacja
Wyszłam z domu z środy na czwartek o 2 nad ranem po biciu się trzy dni z myślami typu autobus czy taksówka. Padło na autobus i wiecie dlaczego? Bo poprzednim razem jak lecieliśmy razem zamówiona taksówka nie mogła znaleźć naszego adresu. Mimo, że mieszkamy przy głównej ulicy pan taksówkarz się zgubił. Myślę sobie tak: wtedy ja stałam z bagażami a R latał i szukał pana a teraz gdzie ja w razie czego będę sama ganiała, autobus jak nie przyjedzie to będzie następny.
Wszystko poszło gładko i o 4 nad ranem znalazłam się na lotnisku
OK myślę sobie, wszystko na dobrej drodze, panna młoda nadchodzi. Naprawdę najbardziej się bałam tego aby zsynchronizować wszystkie autobusy. Przez odprawę przeszłam błyskawicznie w pół godziny a lot był o 6:25 więc zostało 2 godziny nudnego czekania, lepiej nudne niż ze stresem.
W Berlinie byłam o czasie i musiałam poczekać na siostrę, która przylatywała pół godziny później innymi liniami i biegiem na busa. Busik jechał błyskawicznie i po dwóch godzinach już byłyśmy w Szczecinie (ach te fantastyczne niemieckie autostrady
)
Green Apple