Jako że dziś piątek, i jakoś tak nie ma energii na pracowanie
bo weekend już tuż tuż to postanowiłem popisać co nie co o naszym weselu.
Zaczynając od początku.W dniu ślubu już od rana była bieganina. Zupcię bolał brzuch i wsio co tylko może Ją boleć z nerwów. Leżała na łóżko i wyglądała jakby zaraz miała zwymiotować. Na szczęście obeszło się bez. Ja jakoś nie miałem nerwa. Jedynie pozostało kilka spraw do dokończenia - jak zwykle na ostatnią chwilę, ale my już tak mamy
. Najpierw poszedłem na 8 do kościoła z nadzieją, że zastanę księdza w celu dowiedzenia się który fragment biblii będzie czytał nasz znajomy co by mógł się przygotować. Niestety poranne msze są na 9 więc wróciłem na pół godziny do domu, pozmywałem w między czasie kilka naczyń i wróciłem do kościoła. Ksiądz powiedział, żeby ten nasz czytelnik przyszedł na godzinę przed mszą to wszystkiego się dowie.
Po kościele trzeba było udać się do fryzjera na podcięcie pejsów
- trochę się zapuściły, a potem do kwiaciarni. Niestety nie udało się załatwić kwiatków na maskę samochodu więc poprzestaliśmy na wstążkach na klamki. W między czasie ustalałem jeszcze z AliBabą gdzie mogą postawić autokar, żeby było blisko i żeby kierowca mógł spokojnie wjechać i wyjechać. Potem Zupcia poszła robić się na bóstwo, a ja zostałem w domu z psem i sprzątałem jeszcze co nie co.
Wyjazd po żonę...Jak już nadejszła odpowiednia pora, zebrałem się z bratem (świadkiem) i pojechaliśmy po bukiet, i po Beatkę. Zapomniałem dodać, że wcześniej przeżywałem katusze - bratowa prostowała mi włosy. Masakra...
- masakra bo bolało
, bratowa spisała się na medal.
Wzięliśmy z bratem wstążki na klamki, obrączki i poszliśmy na parking. Na parkingu spotkaliśmy tatę, szykował się do drogi do Płoni. W między czasie z bratem montowaliśmy wstążki po czym wsiedliśmy do samochodu i w drogę. Odebraliśmy bukiet, pani kwiaciarka była zawiedziona że krawat nie jest w kolorze bukietu - czyli różowy
. Wyjeżdżając z bukowego pytam brata czy wziął obrączki z samochodu. Mówi, że nie. I w tym momencie zawał gotowy - jak wiązaliśmy wstążki położyłem obrączki na klapie bagażnika, pogadałem z tatą i pozostawiwszy obrączki na samochodzie wsiadłem do auta. W stresie, z sercem w gardle wróciliśmy na parking. Podjeżdżamy na miejsce parkingowe, a obrączek nie ma. Jeszcze większa panika. Więc biegnę po parkingu z nadzieją, że będą gdzieś dalej. I znalazły się na zakręcie. W sumie to przejechały kawałek na tym samochodzie. Po odzyskaniu obrączek świadek schował je do kieszeni i pojechaliśmy do Płoni.
Płonia...Przyjechaliśmy na miejsce i spotkaliśmy Zupcię wracającą od fryzjera - chyba Jej się wizyta przedłużyła
. Poczekaliśmy na górze aż się ubierze w suknię i zaczęło się błogosławieństwo. Jak wszedłem do pokoju to mnie zamurowało. Ślicznie wyglądała ta moja lampucera. Bukiecik przepiękny, makijaż, włosy, suknia prześliczna - miałyście racje (szczęściary co dostały fotki sukni na priva), że ślicznie wygląda. Aha - oczywiście nie obeszło się bez egzotycznego humoru i na wstępie powiedziałem, że ma fajne dwa lima pod oczami. Poprawiłem się zaraz bo to nie czas na takie żarty. Oczka były ślicznie pomalowane.
Pobłogosławieni ruszyliśmy w drogę do studia.
Studio...Dotarliśmy do studia ESTE (aż na 4 piętrze chyba...
). No i zaczęła się sesja. Tu w zasadzie nie ma co opisywać. Jak będą zdjęcia to się pochwalimy. Dodam może tylko, że pozowaliśmy w takim drewnianym stelażu z wisiorkami jakimiś. Potem poszliśmy do takiego starego samochodu. Następnie Zupcia kładła się na blacie przy jakimś lustrze. Było kilka zdjęć na łożu, przy stoliku z winem, na jakimś materacu i przy takich starych drzwiach
- zapewne wiele to nikomu nie mówi, ale zobaczycie na zdjęciach.
No i jeszcze jedna rzecz. Znajomy, który przywiózł świadkową do studia wyszedł w trakcie zdjęć. Jak wrócił to mówi, że na dole jacyś robotnicy zrobili bramę. Już wyniuchali okazję. No wiec znajomy poszedł na dół do sklepu po alkohol co by nie było. Niestety alkoholu brak. No więc wychodząc powiedzieliśmy bramkarzom, że ślub był tydzień temu, a dziś tylko sesja. Zawiedzeni zdjęli bramę, która swoją drogą była zrobiona z biało-czerwonej taśmy budowlanej. Wyglądało na to, że uwierzyli. Jednak zorientowali się jak jest na prawdę jak mijaliśmy ich samochodem ze wstążkami...
Msza...Przyjechaliśmy pod kościół. Wcześniej jeszcze zajechaliśmy do domu na nerwowe siku. W domu tłok bo oprócz bratowej i znajomych doszła ciocia z kuzynami. Przyszedł nawet pan spisać liczniki
. Załatwieni udaliśmy się pod kościół. Tam nakręciliśmy krótką wstawkę jak wypuszczam przyszłą żonę z samochodu i poszliśmy do kościoła. Standardowo podpisaliśmy cyrografy i czekaliśmy w przedsionku aż wszyscy wejdą. Zabiły dzwony, wyszedł ksiądz, pogadał z nami i zaprowadził przed ołtarz. Msza przebiegła szybko i sprawnie. Jak to w naszej parafii - pół godziny i po sprawie. W miedzy czasie zadzwoniły 3 komórki - żal. No ale trudno. Była też akcja z dzieciakiem.
Jak już Zupcia pisała ksiądz był super. Rozluźniał atmosferę. Jak podawał obrączki to jakoś tak dziwnym trafem zacząłem się łapać za moją - na co ksiądz szeptem do mnie "weź małą, małą...". Chwyciłem GPS'a i założyłem na palca mej małżonki. Nie obeszło się bez usilnego wciskania obrączki na palec, ale jakoś weszła. Zapomniałem tylko o pocałowaniu rączki Zupci po założeniu obrączki. Po założeniu obrączek ksiądz się nas spytał czy nerwy puściły, pośmialiśmy się trochę i wróciliśmy do ławek.
Aaaa... zapomniałbym, ale Zupcia już pisała - nasz czytelnik się rozczulił i stopniowo w trakcie czytania zanosił się płaczem. Na koniec wyrzucił z siebie "Oto Słowo Boże" i sprintem wrócił na miejsce. Był to jeden z tych bardziej wzniosłych momentów mszy. Z tego co się potem dowiadywałem od wujków i cioć to połowa płakała. Wszystkim się podobało.
@AnjuschkaTak to był Radek
Dodam jeszcze, że przysięga przebiegła bezbłędnie. Nikt się nie pomylił.
...i po mszyNa wyjściu obrzucali nas ryżem - mógł być chociaż oczyszczony bo od razu miałem białe plamy na garniturze. Obrzucali nas też monetami. Jeden raz fajnie. Drugi OK. Trzeci jak cię mogę. Ale czwarty odrzuciłem w kierunku, z którego nadleciały. W efekcie wręcz zamiataliśmy te monety i wrzucaliśmy do worka. Kapkę za dużo ich było.
Nadszedł czas na życzenia. Wszyscy nam życzyli dużo dzieci - ze dwa autokary by się nazbierały. Po życzeniach podszedł bezdomny i złożył życzenia w ich imieniu. Liczył zapewne na wódkę, której niestety nie dostał.
Dobosz...Po przyjechaniu do hotelu udaliśmy się na salę weselną. W progu przywitała nas obsługa i ruszyliśmy korytarzami. Przed salą oczywiście powitanie przez rodziców. Zupcia trafiła na kieliszek z wódką. Od razu było widać po Jej minie. Potem jak wypiła szampana to już była lekko wstawiona
. Moja żona ma ekonomiczną główkę, ale z drugiej strony na pusty praktycznie żołądek wódka i szampan każdego może podpić. W trakcie jak wchodziliśmy na salę Zibi załączył weselną muzyczkę (wtopa, nie jestem pewien czy pamiętam jak się to nazywało
). Wypiliśmy toast i wszyscy siedli do obiadu. Tu na wejściu pierwsza wpadka hotelu - brak mapy z rozsadzeniem gości. Wszyscy chodzili i szukali swoich miejsc. Wczoraj niby się tłumaczyli, że za mały format przysłałem i że nie mogli tego wydrukować na większej kartce, ale z tego co widziałem to przed drugą salą też była taka mapa i nie był to wydruk tylko poprzypinane małe karteczki z imionami wokół atrapy stołu. No ale nieważne. Dostaliśmy za to cukierki firmy Dobosz
.
Kolejnym minusem była śliska podłoga. Niby pastowali ją czymś, żeby była mniej śliska niż jest w oryginale, ale i tak pozostawiło to wiele do życzenia. W związku z tym nici z naszego ułożonego pierwszego tańca. Wykonaliśmy pierwsze dwie figury, a potem ruszyliśmy standardowym krokiem walca. Po drodze i tak kilka razy straciłem równowagę. Wszyscy mówili, że pięknie, niektórzy nawet niby chcą się na kurs tańca zapisać, część się nawet popłakała. A my (ja przynajmniej) trochę żałuję, że nie udało się zatańczyć zgodnie z planem. Pomijam wydaną kasę na przygotowanie tańca. Także pierwszy taniec to w połowie improwizacja.
Dalej już wsio się potoczyło samo.
Wnioski...Ogólnie było super. Nawet ja trochę potańczyłem. Po mimo, że nie lubię tańczyć i nie umiem tańczyć przede wszystkim. No chyba, że wyuczony schemat i to z Zupcią
. DJ Zibi spisał się na medal. Polecamy go w 100%. Rewelacja. Super utwory. Świetnie prowadzona impreza. Wcześniej uprzedziliśmy, że będzie wujek od disco polo. Akurat nim się nie przejmujemy bo On tak ma
. I to jest na swój sposób zabawne
.
Fotograf tez się spisał rewelacyjnie. W ogóle go nie było widać na tym weselu. Nie przeszkadzał na parkiecie. Potem nam tylko mówił, że dużo osób tańczyło bo ciężko mu było się po parkiecie przemieszczać, ale i tak był niezauważalny. Sesja w plenerze też odbyła się w bardzo miłej atmosferze. Na obecną chwilę szczerze możemy polecić pana Rafała. Zdjęcia też na pewno będą super.
Jedyne co pozostawiło niesmak to kamerzysta. Ale o tym już pisaliśmy.
No dobra... pora wracać do pracy
.
Stay Heavy i oczekujcie na zdjęcia
.
Pozdrawiam.