Relacja z lekkim poślizgiem czasowym ale wczoraj wróciliśmy z "tygodnia miodowego"
Mój dzień się zaczął o godzinie 7:30. Niestety z powodu dużej liczby gości u rodziców musiałam ostatnią noc spędzoć u narzeczonego.
Wzięłam kąpiel i pojechałam do rodziców. Na godzinę 9 umówiona byłam z fryzjerką która przyjechała do mnie do domu. na 10:30 przyjechała makijażystka. Także wszystko miałam na miejscu i nie musiałam się martwić dojazdami i stratą czasu. Malowanie zajęło sporo czasu ale warto było cierpliowie czekać.
ok 12:30 przyjechał Roger ze świadkeim bo na 13 do fotografa jechaliśmy. Cały czas jeszcze czułam się na luzie ,zero stresu. Tylko Roger nie wygladał na zrelaksowanego. U fotografa poszło bardzo sprawnie trwało to 45 minut. Już po wszystkim bardzo się bałam że to wszystko będzie takie sztuczne (ale teraz już wiem że nie potrzebnie).
Prosto z tamtąd pojechaliśmy na plener z kamerzystą na przystań jachtową. I najlepsze było to że my czekaliśmy na innej przystani i kamerzysta na innej. Ale się odnaleźliśmy. Pogoda była super i mam nadzieję że takie też będą zdjęcia. Wracając zajechaliśmy jeszcze na Zamek i tam spotkaliśmy kilka innych par z którymi złożyliśmy sobie życzenia.
Potem wróciliśmy do domu i czekaliśmy na błogosławieństwo i teraz się zaczęło, od godziny 16 dopadł mnie stres, normalnie zaczęłam się trząść. Oczywiście na błogosławieństwie się popłakałam.
Potem pojechaliśmy do Kościoła. Pod Kościołem było ok.
Jak już czekaliśmy w środku znowu trema. Prowadził mnie tato do ołtarza i wcześniej ksiądz nam mówił że czy młodzi idą razem czy młoda z tatą to ksiądz i tak po nich wychodzi więc kamerzysta stał na końcu kościoła.
Gdyby nie tato stałabym tam beż końca bi noe zauważyłam że ksiądz pokazał że mamy podejść. Jak to zobaczył kamerzysta to biegiem bokiem Ławek do przodu a ja do taty idź powoli żeby żdąłył nas nakręcić.
Przez całą mszę serce waloło mi jak szalone a jak ksiądz powiedział że zaraz złożymy przysięgę to myślałam że cały kościół słyszy jak mi wali serce. I co się stało?
Oczywiście nie wytrzymałam napięcia. Roger składał pierwszy przysięgę i już się wzruszyłam ale się opanowałąm, ale jak ja składałam to już nie dałam rady.
Zaczęłam pięknie, głośno i pewnie "Ja Wioletta" i im dalej tym gorzej Głos był coraz cichszy i niepewny, po słowch "za męża" musiałam przerwać bo bym zaczęła chlipać do mikrofonu a ksiądz taktownie odsunął go żebym mogła się uspokoić. Drżącym głosem dokończyłam Wzruszyłam się bardzo mocno. Musiałam się bardzo skupić i powtarzałam sobie musisz mówić dalej i dokończyć. Mówię wan to było ogromne przeżycie.
Później kamerzysta mówił że bał się że nic już nie powiem ale dałam radę.
Potem życzenia pod Kościołem i droga na salę.
Ostatnim tego dnia i wieczoru stresem był pierwszy taniec.
A potem już tylko beztroska zabawa do 5 rano
Jeszcze nie widziałam płyt z wesela ale na pewno będę płakała
Jak wspominam to wszystko to łezki sie kręcą w oczach.
Cieszę się że obyło się bez żadnych wpadek i potknięć, bo tego w kościele do tego nie zaliczam.
Życzę wam wszystkim takiego pięknego dnia i tak wspaniałego wesela.