Najlepsze z tego wszystkiego jest to, że taksówkarz, który mnie wiózł wtedy jak usłyszał całą historię....nie wziął ode mnie złotóweczki....ale ja tam zawsze honorowa byłam i chciałam zapłacić...wiecie...wtedy telefony komórkowe nie były takie powszechne jak dzisiaj....pamiętam, że miał taką wielką cegłę z centertela chyba...ze 2 kilo to ważyło....tak czy inaczej wzięłam od niego nr telefonu. Jak już wróciłam do domu, opowiedziałam co mnie spotkało, tata zadzwonił do pana i poprosił o adres żeby mu kasę wysłać....pan adres podal, ale powiedział, że odesle każdą kwotę, którą dostanie. Od tamtej pory zawsze wysyłaliśmy mu kartki na święta, utrzymywał się kontakt ...okazjonalny...my jemu kartki..on nam....żeby było śmieszniej z koleżanką kontaktów od dawna nie utrzymuję....tylko z panem, który mi wtedy doopsko uratował, bo po opłaceniu taksówki nawet na bułkę już by mi nie starczyło....a jak urodziłam Łucję był pierwszą osobą, która złożyła mi gratulacje. Sama się teraz dziwie sobie, że nie wróciłam od razu do domu.....
No ale spoko z tymi moimi wynurzeniami...bo wątek o czym innym...
nataliaxp - popieram podejscie do sprawy