Dziękujemy za gratulacje
Dzień porodu generalnie wyglądał tak:
około 4:40 w niedziele obudziły mnie bóle brzucha jak na okres, pomyślałam "podejrzane" i wzięłam telefon,zeby sprawdzać co ile minut sie pojawiają. Poleżałam tak pół godziny a bóle były co 10min, obudziłam mężą i poszłam pod prysznic. Mąż spakował sobie rzeczy, wypił kawe i spokojnie pojechaliśmy do szpitala, bóle miałam średnio co 5 min już. Lekarz mnie przyjął, zbadał mówi,że rozwarcie na 3 palce i że do 8 powinnam mieć syna na rękach. Poród trwał jakąś godzinke. Musieli mi podać oxytocyne, bo nie dawałam rady sama przy skórczach, ale potem poszlo gładko i szybko o 7:40 Maks był poza brzuszkiem, a krzyczał głośno
szok.Najbardziej się zdziwiłam jak mi powiedzieli że mały waży 4050g i ma 60cm
.Nie przypuszczałam,ze będzie taki duzy. Na łożysko trzeba było czekać jakies 15 min, bo nie było odklejone do końca, ale w końcu lekarz "pomógł" mu sie odkleić. Mąż oczywiście cały czas był przy mnie, podawał mi wodę do picia, trzymał za rękę i podpierał głowę przy parciu. Potem na sali poporodowej powiedział mi,że jak zobaczył jak Maksa juz wyjmują to mu łzy do oczu napłynęły
mój twardziel
. Pępowine oczywiście też przecinał i nosił małego jak ja walczyłam z łożyskiem i byłam szyta. Ciesze się,ze był ze mną.
W szpitalu byłam do wczoraj, mogłabym wyjsc juz w środe,ale mały miał spadek wagi do 3800g i troszke był zażółcony, takze wczoraj rano zrobili mu badanie na bilirubunę no i całą noc z wtorku na srode pracowaliśmy razem nad przybraniem na wadze
I się udało, wczoraj nas wypisali.
Najbardziej cieszę sie z tego,ze nie mam problemu z karmieniem, mały załapał ssanie już jak byłam na sali poporodowej, bardzo mnie to cieszy, bo jak słyszałam walki innych dziewczyn z ich maluchami, to aż mi żal było.
Maksiu wczoraj całe popołudnie przespał, wieczorem mieliśmy gości, bo mąż miał dla nas na powrót ze szpitala zamówiony tort
, a w nocy średnio co dwie godzinki się wybudzał na cysia, także było w miarę spokojnie. Teraz śpi,a ja nadrabiam zaległosci forumowe