O 13.20 zadzwonił bracioch, że pani, która miała ubierać samochody nie ma... Zadzwoniłam do niej... "właśnie poleciała" usłyszałam
Poźniej o 14.00 telefon z domu Robcia, że orkistry nie ma, a mieli być o 13.30. Więc wzięłam tel i spokojnie zadzwoniłam, ale kom mieli wyłączone, więc zadzwoniłam do żony jednego z nich, a ta powiedziała, że wyjechali już o 11.00
Ale za chwilkę teściowa dała znać, że juz są
Mamcia moja patrzyła na mnie jak na wariata, byłam spokojna, opanowana i uśmiechnieta od ucha do ucha
O 14.30 moje serce zaczęło bić jak oszalałe, bo usłyszałam sygnał wozu strażackiego, który jechał przed moim Robciem....
Podeszłam do okna i zobaczyłam piekny samochód i wychodzącego JEGO.....
Serducho sie uspokoiło, a ja rozpromieniona kiecke w łapki i zaczęłam schodzić w dół po 72 schodach (4 pietro)...
Na I pietrze spotkałam brata i chłopaka szwagierki, którzy szli po mnie.... Brat stanął, usmiechnął się i zapytał: "Siostra, to TY ?" Był to wielki komplement w jego ustach i wtedy wiedziałam na 100%, że jest pięknie
Wyszłam z klatki i zobaczyłam JEGO...
Patrzył na mnie swoimi pieknymi oczkami, usmiechał się i był zdenerwowany... nawet bardzo
Buźka na powitanie, przytulanie, zapięłam butonierkę, Robciu wręczył mi bukiet i poleciałam przywitać dróżki, teściową i chrzestnego Robcia.
Potem narzeczonego pod rękę i na błogosławiaństwo (znów 4 piętra)