Obiecana część dalsza relacji z porodu.
Podczas przyjęcia na oddział zaczepił mnie mój lekarz. Powiedział, że żadne na oddział tylko na blok i rodzimy. Zbadał mnie, zapytał czy wyrażę zgodę na obecność stażysty i odprowadził mnie na ktg. Byłam dziwnie spokojna. Skurcze w szpitalu lekko się wyciszyły. Dostałam zlecenie na oksy i zgodę na zzo (bo o takie wcześniej prosiłam lekarza). Czas leciał w miarę szybko. Położne pobrały krew na badania, zważyły mnie, zrobiły kolejne ktg i wygoniły na spacer po korytarzu. Dopiero wtedy mógł do mnie dołączyć D. Wzięłam ciepły prysznic i koło 11 zaczęły się mocniejsze skurcze. Wtedy położne podłączyły ktg i oksy i niestety uziemiły mnie na łóżku, co było dla mnie największą mordęgą całego porodu. Ok. 12 przyszedł anestezjolog, przedstawił się, omówił procedury i powiedział, że wróci za 30 min., bo jeszcze za małe rozwarcie (5-6cm). Skurcze zaczęły robić się nieznośne. Przyszedł mój lekarz, zbadał mnie i zaczął krzyczeć na położne, czemu nie dostałam jeszcze zzo jak mam już 8cm! Zadzwoniły po anestezjologa, ale musiał dokończyć cesarkę. Przyszedł dokładnie o 13.10, powiedział, że na zzo już za późno... bo mam 9cm. Jedyne co mógł zaproponować, to zastrzyk podpajęczynówkowy o krótkim działaniu. Zdecydowałam się. Ból zniknął w 10s, a ja nabrałam sił na końcówkę porodu. Niestety efekt utrzymuje się tylko około godziny. Kazali mi się, zmieścić w tym czasie
po 45min czułam, że muszę wrócić na łóżko, bo koniec tuż tuż. Położna nie chciała mi wierzyć, usłyszałam tylko "droga pani, rodzi pani pierwszy razi by tak pani chciała hop siup", ale zbadała mnie od niechcenia. 10cm! D. zawołał mojego lekarza, bo zobaczył go akurat przez szybę. Położne nie zdążyły nawet rozłożyć podpórek na nogi i ręce przy łóżku itp., a Maks był już z nami. Dzięki pomocy mojego lekarza, udało mi się go urodzić na 4 skurczach partych, w 5 min.
Jakie wrażenia po?
Mąż na medal. Był zawsze obok gdy go potrzebowałam, ale nie narzucał mi swojej obecności. Nie był nachalny, wiedział kiedy się wycofać. Nie chciałam głaskania, masowania i liczenia skurczów. Wystarczyła mi rozmowa i jego obecność. Widziałam, że cierpiał nie mogąc mi pomóc.
Lekarz na medal. Opiekował się mną od momentu przyjęcia do wyjścia ze szpitala. Odebrał poród, odwiedzał mnie na położnictwie, a nawet na patologii noworodka. Mimo, że rodziłam w zwykłym państwowym szpitalu, czułam, że mam na kogo liczyć. Co dziwne, podczas pobytu w szpitalu zauważyłam, że nie jest lubiany przez personel (co potem wyjaśniła mi moja ciocia pracująca na oiomie).
Położne na medal. Wiedziały, kiedy zażartować, kiedy poradzić, były obok, ale czułam, że to ja nad wszystkim panuje.
Synek na medal. Zakochana jestem bezgranicznie. Nie mógłby być lepszy, piękniejszy, inny <3