Witam dziewczynki po urlopie, było fajnie, mimo braku pogody i za krótko, ale wracam przynajmniej do relacji.
Wklejam jeszcze parę zdjęć ze studia, dziękuję ślicznie za miłe słowa i witam serdecznie nowe Forumki w mojej relacji:) Co do nerwów to faktycznie ja nie denerwowałam się wcale, a Szymon zaczął w kościele ale to w dalszej części…
Po błogosławieństwie mieliśmy jeszcze sporo czasu do mszy więc wykorzystaliśmy okazję na porobienie sobie zdjęć, ze wszystkimi, którzy przyszli do mnie do domku na ten ważny i piękny moment w życiu. Chciałam, żeby było kameralnie i bez tłumów, ale później wcale mi to nie przeszkadzało, jak widziałam łzy ciotek i wujków ze wzruszenia czułam, że są tu z nami z potrzeby serca, i że bardzo nas kochają.
Wyjazd do kościoła zaczął się trochę nerwowo, bo miał być autokar, a tu czekamy i czekamy a jego ani widu ani słychu, ale okazało się, że jest tylko dalej bo nie mógł przejechać przez naszą jednokierunkową.
Przed wyjściem z klatki schodowej miła niespodzianka bo chłopacy z okolicy zrobili nam bramę, z niczego innego jak… z kwiatków z rabatki
Byli nawet zaopatrzeni w nożyczki. Złożyli życzenia, dostali od świadka wódkę, a my porozdawaliśmy dzieciakom przygotowane wcześniej w woreczkach cukierki. (Kupiłam woreczki z materiału i parę kilo różnych cukierków i wypchałam szczelnie, ku uciesze naszego kamerzysty, który na sesji plenerowej bardzo chwalił ich zawartość:))
Przyjechaliśmy do kościoła z półgodzinnym wyprzedzeniem, spotkaliśmy się z rodziną mojego Taty, która przyjechała na wesele swoim autokarem, bo mieszkają 200 km od nas, pogadaliśmy chwilę i okazało się, że przyjechała również moja babcia, która mówiła nam, że nie da rady przyjechać, a jednak później mówiła, że dostała jakiejś siły wewnętrznej i postanowiła, że jedzie.
Nasz kościółek: bardzo skromne i urokliwe miejsce na ślub.
Czekając już w kościele zauważyliśmy, że idzie do nas Ksiądz Jan, z którym załatwialiśmy pierwsze formalności w parafii, który znał rodzinę Szymona, udzielał ślubu jego kuzynowi, więc się ucieszyliśmy, że nam też będzie udzielał ślubu. Ale okazało się szybko, że jednak nie on tylko Ksiądz Proboszcz i daje nam do podpisania papiery, a my mówimy, że chcemy dopiero po ślubie, a Ksiądz Jan mówi, że Proboszcz się nie zgodzi, a my mówimy, że się zgodził. I tak chwilę sobie pogadaliśmy
.
Tu nasze miny gdy dowiadujemy się, że jednak Proboszcz będzie nam udzielał ślubu:
Do dnia ślubu, a właściwie nawet minut przed nie wiedziałam czy pójdziemy do ołtarza razem czy poprowadzi mnie mój Chrzestny, brat mojego Taty. Jakoś wolałam pozostawić to losowi, dopiero jak witałam się z Chrzestnym zapytałam go czy poprowadzi mnie do ołtarza. Odpowiedział mi, że już jedną córkę prowadził i, że będzie dla niego zaszczytem poprowadzić do ołtarza swoją „drugą” córkę. To była piękna i wzruszająca chwila, czułam, że tak właśnie miało być. Później troszkę wynikło z tego kłopocików organizacyjnych, bo nie wiedzieliśmy co mamy robić, ale jakoś poszło.
Czekając na mnie przy ołtarzu Szymon zaczął się denerwować coraz to bardziej i później mi opowiadał, że mało tam nie zemdlał i z nerwów i emocji i z … głodu :)czekając bardzo długo bo z 15 minut sam biedny przy ołtarzu.
Nasze obrączki, które niosła moja Chrześnica
Gdy doszliśmy do Szymka, Chrzestny powiedział piękne słowa, że w imieniu mojego Taty przekazuje mnie Szymkowi i żeby dbał o mnie. Szymon oczywiście powiedział, że będzie i poszliśmy do ołtarza już razem.
Cała msza i ślub był dla nas przepiękną chwilą, przysięga dopełnieniem naszej miłości. Czytanie Hymn o miłości miał przeczytać dla nas kuzyn Szymona, ale spóźnił się na ślub i przeczytał je ministrant. Niestety nie tak pięknie jak chcieliśmy, ale czasem wszystko się nie udaje. Proboszcz mimo, że nie znał nas wcale wygłosił piękne kazanie o miłości. Modlitwę wiernych przeczytała siostra Szymka, bardzo wzruszające i osobiste intencje doprowadziły do moich łez, które usilnie próbowałam powstrzymywać, bo nie chciałam tego dnia płakać nawet ze szczęścia. Ale niestety uczuć się nie da oszukać i gdy mówiła o moim zmarłym Tacie każdemu się łzy zakręciły w oczach. Po Komunii Świętej przepięknie zagrała nam na skrzypcach Ave Maria kuzynka Szymka.
W trakcie mszy zaczął padać deszcz i było przerażająco zimno, ja jednak tego chłodu wcale nie odczuwałam, ogrzewały mnie i emocje i nasza miłość. Cały czas trzymaliśmy się za ręce, ściskając swoje dłonie jak coś bardzo cennego. Jakby wspierając się nawzajem i przekazując siłę i radość z tego, że to właśnie już za chwilę będziemy mężem i żoną. Jedyne co mi przeszkadzało to katar i kaszel, ale jak na mój stan zdrowia i tak było całkiem nieźle. Przysięgę powiedziałam mocniej i wyraźniej niż Pan Młody i w całej sobie czułam, wypowiadając te słowa, że pragnę, żeby słowa przysięgi zawsze były w nas i nigdy nie została ona zachwiana. Podczas nakładania obrączek Szymek lekko się pomylił, a ja myślałam, że wybuchnę śmiechem, ale na szczęście się powstrzymałam. On nawet o tym później nie pamiętał.
Wcześniej parę dni przed ślubem zrobiliśmy sobie parę „treningów” z przysięgi i faktycznie dużo nam pomogły. Może dlatego nie było w nas takiego stresu, mówiliśmy pewnie, głośno ( ja oczywiście głośniej:)). To też były fajne chwile i zwiększały jeszcze bardziej chęć powiedzenia sobie tych słów przy ołtarzu.