Artykuły powiązane

 Jeszcze tak nie było, żeby nauka i zdrowy rozsądek przychodziły w sukurs ludowym wierzeniom i zabobonom. Kto z nas nie przeżył (przeżywa lub z pewnością przeżyje) nacisków ze strony rodziny, by ceremonia weselna odbyła się w, przynoszącym szczęście i pomyślność małżeńską, miesiącu z "r" w nazwie.

  I tak jak nie sposób racjonalnie wytłumaczyć czegoś starego, błękitnego lub pożyczonego w stroju panny młodej, tak, o dziwo! można uczynić to z przynoszącymi wróżbę miesiącami. Czy ktokolwiek kiedykolwiek próbował zrozumieć "loteryjny" układ miesięcy? Dlaczego, dajmy na to, styczeń czy luty miałyby być mniej pomyślne niż następujący po nich marzec? Dlaczego kolejne dwa znów są feralne, a czerwiec już nie? Lipiec znów okazuje się złym wyborem, ale sierpień, wrzesień i październik - na śluby - najlepszy czas. Już nas oczywiście nie dziwi pechowy listopad, a tym bardziej, następujący tuż po nim, obiecujący grudzień.
O zgrozo... można by rzec, gdzie sens , gdzie logika !!?

 A jednak, jak w każdej bajce kryje się odrobina prawdy, tak i w tym przypadku można odkryć pewną ciekawą i uzasadnioną zależność.... ...a wystarczy znajomość łaciny.

 Ta nie lada umiejętność w dzisiejszych czasach, była dla naszych przodków czymś bliskim, z czym obcowali w kościołach, urzędach, szkołach. A tak się bowiem składa, że łacińskie nazwy miesięcy mające "r" w nazwie w jasny sposób określają czas godów i czas pracy na roli.

 Zacznijmy od początku....Czas godów przypadał na okres pożniwny, a więc na czas, gdy pole nie wymagało już tak dużej troski ze strony gospodarza, a dodatkowo spichlerze pełne były płodów rolnych. Gody rozpoczynały się we wrześniu, a kończyły w kwietniu, kiedy ziemia znów wymagała większej troski. Po drodze mieliśmy zatem: september- wrzesień, october- październik, november- listopad, december- grudzień, ianuarius- styczeń, februarius- luty, martius- marzec, aprilis- kwiecień. To właśnie te miesiące były postrzegane przez naszych przodków za pomyślne i przynoszące szczęście.

 A powód zasadniczo błahy był, chodziło mianowicie o dziatki, które z takiego małżeństwa urodzić się miały, przy owocnej nocy poślubnej, między majem a grudniem, czyli w czasie zbiorów lub w jego okolicach. Miało to przynieść dziecku i karmiącej go matce wiele składników odżywczych niezbędnych do rozwoju i przygotować tym samym na ciężki czas zimy.

 Morał z tej historii nasuwa się jeden: jeśli pory roku nie determinują Twojego czasu pracy, nie zamierzasz przeżyć płomiennej, owocnej nocy poślubnej, lub zamierzasz ją przeżyć, ale mieszkasz w bloku lub domu z ogrzewaniem, możesz śmiało wyrzucić kalendarz feralnych i fartownych miesięcy, na nic Ci się zda w dzisiejszych czasach.

 A jeśli mimo to chcesz hołdować tradycji, naucz swoją rodzinę łaciny... będzie Ci wdzięczna (?), że poznała nową starą tradycję.